Sunday, October 14, 2007

Jasna strona ciemności

Lubicie poznawać nowe (w sensie powstania) płyty i cieszyć się, że słychać na nich starą (w sensie uznania) muzykę? Pomijając dyskusję z tymi, którzy od nowych płyt oczekują tylko i wyłącznie nowatorskiej i świeżej muzyki, odpowiedź powinna być krótka: Tak, lubimy! I całe szczęście, bo w przeciwnym razie ominęłaby was przyjemność obcowania z płytą „Echoes Of Darkness” – autorstwa znakomitego polskiego Muzyka – Vandersona. Już samo brzmienie jego kryptonimu operacyjnego wyzwala w człowieku pozytywne emocje – no bo przecież nikt o zdrowych zmysłach i uszach nie powie, że źle mu się kojarzy Emerson czy Vangelis. Spieszę jednak dodać, że o ile z wyżej wymienionymi Twórcami, sympatycznego Macieja (wiadomo – wszystkie Maćki, to porządne chłopy) – zwanego dalej Vandersonem - łączą jeszcze cechy biegłości instrumentalnej i kompozytorskiej, o tyle muzycznie są to już dwie, a może i nawet trzy, zupełnie różne bajki – no chyba, że w archiwach Greka i szalonego Keitha znajdują się nieznane światu sesje z klasyczną, niemiecką muzyką elektroniczną, bowiem takie dźwięki znajdujemy (z dużą przyjemnością) na „Echoes Od Darkness”.
Układ utworów i ich tytuły sugerują, że mamy tu do czynienia z koncept albumem lub przynajmniej z jedną kompozycją, podzieloną na części. Teoretycznie coś w tym jest – wszystkie utwory mają podobną budowę – łagodny, długi wstęp, który przechodzi w główną, dynamiczną sekwencję, do której następnie zostają dosypane wszelakie muzyczne bakalie, niewiele różnią się od siebie także czasy ich trwania – średnia na utwór, to solidne 15 minut. Jednak według mnie brak tu jakiegoś spoiwa, które sprawiłoby, że te cztery, bardzo dobre przecież, kompozycje mogłyby tworzyłyć – cuzamen do kupy – jedną. No ale nie czepiajmy się nieistotnych szczegółów. Na szczególne wyróżnienie zasługuje poczucie dobrego smaku Vandersona – przejawiające się w doborze pięknych, klasycznych barw instrumentów, a także niebanalne, choć z pozoru ograne i znajome, pomysły. W dużym skrócie: w „Part 1” mamy trochę mellotronopodobnych podkładów i umiarkowane tempo, w „Part 2” (moim vice faworycie) wstęp przypomina lekko jarre’owskie duchy grające na piłach, a część właściwa, to kapitalna, niezwykle dynamiczna (taneczna wręcz) sekwencja, „Part 3”, to moja ulubiona kompozycja – a w niej same dziwy – znów dynamiczna i znów, jak dobry piszinger – wielowarstwowa. I wreszcie część ostatnia - „Part 4” - w której chyba najwięcej melodii, (moogopodobnej zresztą), lekko patetycznej – idealnie pasującej na zakończenia płyty.
Podsumuwując - muzyka na „Echoes Of Darkness” jest niezwykle budująca – no ale czemu się tu dziwić, skoro jest to betonowa wylewka najwyższej jakości. Na takich właśnie fundamentach prawdziwy berlin (z)budowano.
Tym razem, zamiast swoich słów, proponuję muzyczny tekst źrodłowy, w postaci opisywanej płyty, którą, wraz ze szczegółowymi informacjami o składzie i repertuarze, można legalnie pobrać tu.
A samo "Echo Ciemności" wygląda tak:


2 comments:

Anonymous said...

A nie przyszło Ci do głowy, że Vanderson bardziej kojarzy sie z Vangelisem i Andersonem? Ale co tam. Gratuluję świetnego tekstu. Najbardziej przypadł mi do gustu ten fragment o dosypywanych muzycznych fekaliach ... :)
Pozdr.
m

Maciek said...

Serwus!

Czy bardziej się kojarzy? Zależy komu :) Owszem, jest to jedno z kilku skojarzeń jakie przyszło mi do głowy, ale trudno zaprzeczyć, że Emerson był i jest bardziej znanym klawiszowcem niż Anderson.
Dziękuję za gratulację i życzę powodzenia w natrafianiu na dodatki, o których wpsominasz, w zbliżających się wielkimi krokami - świątecznych wypiekach :)

Pozdr.
M.