Sunday, September 16, 2007

Dobre, bo polskie

Przyznam szczerze, że na początku mojej przygody z el-muzyką miałem kompleks polskiej sceny elektronicznej. Co dziwne, sam go sobie wymyśliłem i nie miał on żadnego poparcia w praktyce. Po prostu ubzdurałem sobie, że jeśli coś jest polskie, to zawsze będzie to kopią lub w najlepszym przypadku naśladownictwem tego, co zagraniczne (choć wiadomo, że w przypadku muzyki elektronicznej nie sposób uciec od piętna pozornej wtórności, jakie odcisneli na niej Wielcy Niemieccy Prekursorzy). W dodatku cały czas prześladowały mnie znaki szczególne polskich muzyków – pamiętacie zdjęcia naszych zespołów z lat 70.? Nagroda imienia Steviego Wondera temu, kto miał kłopoty z rozpoznaniem rodowodu muzyków na nich widocznych. Podobnie rzecz miała się z samą muzyką – choćby i tą z lat 70. – w większości przypadków dało się słyszeć różnice, między tym, co nasze i nie nasze, w jakości wszelakiej maści sprzętu i samej produkcji nagrań, dlatego też obawiałem się, że w przypadku rodzimych el-twórców, tym co będzie się wybijało na pierwszy plan, będą polskie (wówczas rozumiane przeze mnie jeszcze jako plastikowe) brzmienia klawiszy. Jak się okazało – moje podejrzenia były zupełnie bezpodstawne. Jedną z płyt, zadających kłam powyższemu kompleksowi, jest album „Silos“ – ostatnia (póki co) studyjna produkcja grupy Remote Spaces.



Sporo na temat muzyki zdradza już sama okładka. Pastelowe barwy, połączenie wody i nieba, pozorny spokój z czyhającą nad nim burzą i tajemnica, skrywająca się we wnętrzu silosu. Jak na okładce, tak i na płycie. Zaczyna się bardzo spokojnie – „Infrared Part 1“, to leniwie płynące obłoki ambientu, przesuwające się na tle smyczków. Po chwili dochodzą do tego bębny – z początku nieśmiałe i płytkie, a po chwili coraz głębsze i bardziej zdecydowane. Wzrasta dynamika, do której dochodzi zapowiedź sekwencji i kolejne, nakładające się na siebie warstwy dźwięków, które płynnie przechodzą w drugą część suity – „Infrared Part 2“. Rowzwija się tu główna myśl kompozycji, całość staje się coraz bardziej dynamiczna, lecz przy okazji sprawia wrażenie niezwykle lekkiej, swobodnie płynącej, aż do stopniowego wyciszenia i zniknięcia z horyzontu w delikatnej ambientowej mgle, która wypełnia na jakiś czas przestrzeń i staje się tłem kolejnego, znowu podzielonego na dwie części utworu. „Arpematik Part 1“ wyłania się z gęstej mgły, której towarzyszy szum fal i nostalgiczny skrzek mew – środki wyrazu, wydawałoby się, proste i ograne do znudzenia, lecz tym razem podane w nowej formie – czuć tu niepokój, delikany chłód, a nie nadmorską sielankę. Tym razem wstęp, w postaci części pierwszej, jest dużo dłuższy niż w przypakdu pierwszej pary utworów. Również klimat kompozycji zmienia się z mniejszą stanowczością i pewnie dlatego „Arpematik Part 2“ tworzy tak wyraźny kontrast dla wcześniejszych dźwięków. Dla mnie jest to zdecydowanie najpiękniejszy fragment całej, i tak pieknej przecież, płyty. Zaczyna się od narastającej, dynamicznej i zapętlonej melodii o delikatnej barwie elektronicznego wibrafonu, do której, mniej więcej w połowie drugiej minuty, dochodzą dodatkowe efekty specjalne, aż wreszcie minutę później pojawia się wyraźny, głęboki, rockowy wręcz rytm oraz kolejne klawiszowe wstawki nie z tego świata - na szczególną uwagę zasługują tu różnorodne, świetnie dobrane barwy instrumentów. Całość, mimo że jest napędzana przez szalejący, równy rytm, jest również tym razem niezwykle lekka i zwiewna. Tytułowa kompozycja, jest najdłuższym samodzielnym utworem na płycie. Przez ponad 16 minut towarzyszą nam dźwięki, przywołujące na myśl najlepsze dokonania samego Klausa z lat 70.. Co z tego, że brzmi znajomo, skoro wiadomo, że jeśli coś znamy, to poprzez „no reminiscencję“ automatycznie to lubimy? Wspomniałem o podobieństwie do muzyki Klausa z lat 70., ale sama końcówka tytułowej kompozycji, przypomina Klausa z okresu nieistniejącego jeszcze wówczas albumu „Moonlake“ – a więc nie zabrakło tu szczypty wizjonerstwa i antycypacji. I właśnie końcówka płyty, to jedyny moment, gdzie możemy mówić o wspomnianym wcześniej naśladownictwie, które słyszane jest także w utworze ostatnim, zatytułowanym - „Świt w porze deszczowej“. Od razu wiadomo, jakich muzycznych efektów specjalnych i tła możemy się tu spodziewać. Tym razem jest to świt pachnący dojrzałą (licząc od teraźniejszości do przeszłości) mandarynką. Zapętlone ciepłe melodie, które wieńczy niespokojne niczym burza solo na gitarze. Burza przemija, a silos nadal trwa.
Dla niektórych album „Silos“, to polskie arcydzieło. Dla mnie – po prostu arcydzieło.

Tajemnicę silosu przedstawili Państwu:
Konrad Jakrzewski - ensoniq sqr, yamaha tg100, yamaha w7, roland jv880, quasimidi technox, pc z cubase vst
Krzysztof Rzeźnicki - ensoniq sq2, yamaha mu80, pc
oraz gościnnie:
Karol Tejchman - gitara

W programie wycieczki znalazły się utwory:
01. Infrared Part 1 7:32
02. Infrared Part 2 6:53
03. Arpematik Part 1 11:58
04. Arpematik Part 2 8:38
05. Silos 16:41
06. Świt w porze deszczowej 7:44

PS:
Materiał został bardzo ładnie wydany przez Requiem Records (na stronie wydawcy umieszczno próbki utworów, w tym w całości - moim zdaniem opus magnum albumu - "Arpematik Part 2"). Cienkie pudełku DVD, drukowana na wysokiej jakości papierze okładka oraz płyta (CD-R) z nadrukiem (jedynie wkładka imitująca książeczkę została wydrukowana na dziwnym papierze) - całość sprzedawana jest w bardzo przystępnej cenie (20zł + koszt przesyłki). Warto.

4 comments:

Anonymous said...

Osz kurdesz - ale mi smaka narobiłeś na ten album - potrafisz tak plastycznie recenzować płyty, że w pewnym momencie poczułem się jakbym słuchał albumu - Silos. Pozdrawiam!!

Anonymous said...

Dzięki!
Cieszę się, że zachęciłem do przesłuchania "Silosu". Linka (wydaje mi się, że nawet mp3) kiedyś dostałeś - ale jeśli zgubiłeś, a chcesz to nadrobić - daj znać :)
Pozdrawiam.

Anonymous said...

Hiehie - przeszukałem dysk i rzeczywiście mam ten album. Jeszcze nawet nie rozpakowany:) Dziś na wieczór, lub jutro sobie przesłucham:) Pozdrawiam

Anonymous said...

Świetny album, bardzo go lubię, zwłaszcza ostatni utwór.

Pozdrawiam,
A.